Idea przejścia kondycyjnego pomimo różnych opcji i wariantów nadal jest obecna na kursie przewodnickim. Nikt tego nie neguje, nawet kursanci, wykańczani przez co wytrwalszych przewodników, zgodnym chórem zgadzają się z jego potrzebą. I dobrze. W końcu lepiej by poznanie swoich i czyichś możliwości podczas wyczerpującej wędrówki zdarzyło się pod opieką i kontrolą starszych (przynajmniej stażem) kolegów niż gdzieś znienacka na trasie.

W tym roku przyjęte założenia przejścia kondycyjnego polegały na piątkowym wyjściu w noc na długą trasę, możliwie bez szlaku z pożądaną godziną przyjścia na 18.00. W trasie szybkie zmiany prowadzących, liczne panoramki (też nocne!?), możliwe podkimanie gdzieś na trasie no i oczywiście bezpieczeństwo i rozwaga. Szczególny nacisk położono na pracę w grupie i na jej skonsolidowanie. Na mecie w chatce w Sopotni bazowi Łysy, MaćBogucki i Radeck (w domyśle zbyt słabi na prowadzenie tras, he, he) przygotowali noclegi, kominek, ciepłą atmosferę i oczywiście żarełko pod postacią pięciu (!) gatunków pulp oraz ożywczej herbatki z cytryną.

Tras było pięć, na trasach po pięciu kursantów – w sumie było ich 23 i 3 waletów – trasy losowano. Tym samym odstąpiono od tworzenia grup silnych i słabych – skład był w liczbie stały, a w kondycji różny. Argument: takie są składy i tempo przeciętnych grup turystycznych, a sport i wyczyn to nie nasza brocha. Kontrargument: silniejsi się nie zmęczą i będą musieli się wlec ze słabszymi, właściwie jest to przejście kondycyjne dla słabeuszy. Jednak jest to kurs przewodnicki, a nie sportów ekstremalnych, to fakt. Pogoda była dobra. Noc co prawda ciemna, ale bez opadów, a w dzień sporo słońca. Śnieg mokry, zsiadły po ostatnich opadach, w niższych partiach do kostek i kolan, w wyższych nawet i do ud, miejscami głębszy.

Na początku okazało się, że stara miłość nie rdzewieje i kursanci Kotlecika marzą o podróży właśnie z nim. Jeden zapytał grzecznie, czy może zmienić trasę i otrzymawszy odpowiedź odmowną potulnie pogodził się z rzeczywistością. Drugi po prostu stwierdził, że i tak z nim pójdzie, a trzeci nic nie mówiąc po prostu z Kotlecikiem poszedł. Jakoś nie trafiły do nich argumenty o osłabianiu grupy. W końcu są dorośli.

Pierwszą trasę poprowadził ( a właściwie pilnował, bo prowadzili kursanci) Buźka ze Straconki przez Czupel do Tresnej z podjazdem porannym autobusem do Żywca, a stamtąd przez grupę Jastrzębicy do chatki w Sopotni. Przyszli pierwsi około piątej, nie spali – około 20 godzin w trasie.

Drugą trasę przywiódł po szóstej Daniel Węcel z Żywca przez Grójec, grupę Jastrzębicy, Przełęcz Przysłopy i stoki Malorki (a raczej Uszczawnego jak chcą puryści). Króciutką drzemkę ucięli sobie dopiero na Przysłopach, bo wcześniej nie było okazji. 20 godzin w trasie.

Trzecia trasa, najliczniejsza prowadzona była przez Kotlecika na nartach. Rozpoczęła się od krótkiego noclegu … w chatce w Sopotni. Około 3.30 grupa, zostawiając śpiwory i karimaty (później prostowali, że jeden śpiwór i dwa karimaty wzięli na wszelki przypadek) udała się na herbatkę na Górową, potem śniadanie na Miziowej, próba wdarcia się na potężnie zaśnieżone Pilsko i przetorowanie szlaku na Rysiankę po śladzie nart. Tam obiadek i stokami Romanki zejście do Sopotni. Przyszli po szóstej. W trasie wraz z odpoczynkami około 20 godzin.

Czwarta trasa prowadzona była przez Waldiego i Lexa ze Zwardonia przez Oźną, do Soli z 20 minutową drzemką na stacji i podjazdem do Rajczy, a następnie wejściem na Rysiankę. Tam Waldi tradycyjnie wrócił do domu (nie marudźcie! To najbardziej wytrwały ze starszych stażem przewodników na kondycyjnym!!!), a jedna z kursantek wysiadła (jednym z głównych powodów na pewno był fakt jej niewielkiej wystawalności ponad poziom śniegu). W związku z nadal nieprzetartą trasą Lex zadecydował, że najlepiej będzie zostawić ją pod opieką koleżanki ochotniczki w schronisku. Reszta grupy dotarła na metę około 21.00. W trasie 21 godzin.

Długo czekaliśmy na piątą trasę prowadzoną przez Miłosza. Stwierdziliśmy, że pewnie nocują w całości gdzieś indziej, a tu o północy wtoczyli się do chatki po 25,5 godzinach w trasie z Pewli małej przez PPS, Jeleśnię, grupę Jastrzębicy i Romankę, która ostatecznie ich podobijała. Miłosz stwierdził, że Beskidy to jednak wcale sobie góry i że chyba częściej będzie w nie jeździł, a wszyscy pomimo najdłuższej trasy mieli uśmiechnięte miny i dumę w oczach. Bez żadnego spania po drodze!

Z ciekawostek jeszcze tylko jedna – chłopak koleżanki ochotniczki nie wytrzymał i wymknął się w nocy na Lipowską, gdzie nocowały dziewczyny, schodząc z nimi następnego dnia do Złatnej. Cóż – siła uczuć!

Podsumowując – przejście kondycyjne udane, bez strat. Kursanci sprawdzeni w grupie, choć przewodnicy narzekali na ich słabe obznajomienie z nazewnictwem gór – miejmy nadzieję przyjdzie z czasem. Najważniejsze, że nikt nie narzekał i chyba nie został od gór odwiedziony. A i prezent w postaci pięknych koszulek kursowych podobał się wielce. W chatce tylko my, co wydatnie ułatwiło organizację imprezy na mecie.  Dziękuję kolegom przewodnikom za liczny i ofiarny udział – w sumie 10 Harnasi !(wraz z wizytującą kondycyjne zlekka niekondycyjnie przychorzałą Szalonką).