Drzewa wyróżnione
Harnaś 18 – 2010 r.
Drzewa przerastają ludzi. Są wyższe, twardsze, żyją dłużej. Od pradziejów ludzie czcili olbrzymie drzewa, sądząc, że muszą mieć jakąś boską moc. Stąd wzięły się później kapliczki i krzyże na pniach, a także święte miejsca obsadzane drzewami. Sadzono je także przy domostwach, by chroniły przed słońcem, wiatrem, deszczem i piorunami. Strażnikami domowych ognisk były okazałe cisy, lipy, jesiony i dęby.
W tak zwanych cywilizowanych społeczeństwach zwyczaje te zanikły, choć szacunek dla gęstwy zielonych liści, dających nam cień, zacisze i niezbędny dla życia tlen, pozostał, a przynajmniej powinien pozostać. Na całe szczęście największe i najpiękniejsze drzewa zostały uznane za pomniki przyrody i podlegają ochronie. Często stają się wabiącymi turystów obiektami oraz powodami do dumy dla lokalnych społeczności. Niektóre drzewa otrzymują nawet imiona – któż nie zna słynnych dębów rogalińskich: „Lecha” „Czecha” i „Rusa”, czy uznawanego niegdyś za największego w Polsce „Bartka” z Zagnańska? W Beskidach Zachodnich – naszym terenie uprawnień –także znajdziemy kilkanaście takich specjalnie wyróżnionych drzew. I o nich słów parę poniżej.
„Dąb Sobieskiego” – Ustroń
Jeśli wierzyć podaniom, kilka drzew związanych jest z pamiętną wyprawą wiedeńską króla Jana III Sobieskiego w 1873 roku. Trasa wojsk królewskich nie prowadziła jednak przez Beskidy. Sobieski wyruszył z Krakowa do Tarnowskich Gór, gdzie przeprowadził przegląd wojsk i pożegnał się z królową Marysieńką. Stamtąd wraz z głównymi siłami dowodzonymi przez hetmana wielkiego koronnego Stanisława Jabłonowskiego skierował się przez Gliwice, Sośnicowice, Rudy Raciborskie, Racibórz, Opawę do Ołomuńca. Druga część wojsk pod dowództwem hetmana polnego koronnego Mikołaja Sieniawskiego w drodze do Ołomuńca przeszła co prawda podnóżami Beskidu Śląskiego przez Białą i Cieszyn, ale nie zawitała do Ustronia. Zwycięstwo, będące jednym z największych w historii Europy, na pewno zapadło w pamięć mieszkańcom ziemi cieszyńskiej i żywieckiej, trudno jednak przypuszczać, by masowo sadzono wtedy drzewa na pamiątkę tego wydarzenia. Zapewne to ludowe opowieści związały je symbolicznie z ostatnim wielkim sukcesem szlacheckiego oręża. Być może już w czasach saskich, być może dopiero podczas zaborów, aby upamiętniać dawne czasy Wielkiej Rzeczypospolitej.
A może… może jednak działo się to wcześniej? Z wielu podań najbardziej prawdopodobne wydaje się to, które mówi o sadzeniu drzew przez Jana III Sobieskiego w… Gliwicach. Podobno 22 sierpnia 1683 roku król własnoręcznie posadził dwie lipy (niektórzy twierdzą, że było ich aż 14) przed klasztorem franciszkanów (obecnie redemptorystów), gdzie nocował w drodze na Wiedeń. Ciekawe rozważania na ten temat można przeczytać w książce Aleksandra Żukowskiego „Sławne drzewa województwa śląskiego” – skarbnicy wiedzy o tych wiekowych, milczących świadkach historii.
Jednym z takich drzew, ponoć zasadzonym przez króla Jana III, jest dąb szypułkowy, zwany właśnie „Dębem Sobieskiego”, rosnący w Ustroniu przy ulicy Daszyńskiego nr 54, niedaleko stacji kolejowej Ustroń. Mierzy około 22 m. Niecodzienną, rzucającą się w oczy cechą tego drzewa jest swoiste „ubranie”– pień i konary dębu są szczelnie pokryte grubym kożuchem pięknie rozrośniętego bluszczu. Dodatkową atrakcję stanowi fakt, że to chronione gatunkowo pnącze kwitnie i owocuje, co nie jest częste w naszym kraju.
Właśnie ze względu na oplatające szczelnie pień liczne pędy bluszczu trudno dokładnie określić obwód drzewa w pierśnicy. W 1934 roku szacowano go na 450 cm, w 1954 roku na 490 cm, a Aleksander Żukowski we wspomnianym wyżej dziele z 2006 roku podaje obwód 627 cm, określając pomiar jako „wykonywany z uwzględnieniem warstwy pędów bluszczu”. Nieznany jest także dokładny wiek drzewa, ale uważa się, że ma ponad 300 lat.
„Dąb Sobieskiego” został objęty ochroną jako zabytek już w 1930 roku (na podstawie rozporządzenia Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej o opiece nad zabytkami, wydanego w dniu 6 marca 1928 roku), natomiast 30 czerwca 1954 roku nadano mu status pomnika przyrody.
W 1993 roku podczas zabiegów pielęgnacyjnych usunięto z rozwidlenia konarów… szałas, zbudowany przez miejscowe dzieciaki. Nie licowało to z powagą pomnika…
„Lipa Sobieskiego” – Harbutowice
Nie dotrwała za to do naszych czasów słynna „Lipa Sobieskiego” z Harbutowic koło Skoczowa. I ona miała zostać posadzona na pamiątkę przemarszu wojsk Jana III Sobieskiego pod Wiedeń. W 1956 roku w publikacji „Osobliwości przyrody między Olzą i górną Wartą” podano, że miała 525 cm obwodu w pierśnicy. Szacowano jej wiek wtedy na około 500 lat, ale późniejsze badania dendrologiczne Cezarego Pacyniaka wykazały, że lipy ten obwód pnia uzyskują w wieku około 230-240 lat. Można więc przyjąć, że posadzono ją około roku 1720. Wedle podań uczynił to żydowski karczmarz, który otrzymał z tego powodu nazwisko Lindner (niem. Linde = lipa). Później w tym miejscu powstała restauracja Wiktora Dybilasa. W ogródku pod cieniem rozłożystego drzewa odpoczywały pokolenia harbutowian. W latach 70-tych ubiegłego wieku podczas jednej z burz piorun powalił sędziwą lipę, która upadając uszkodziła dach głównej sali konsumpcyjnej. Resztki pnia, nie nadające się do konserwacji, wycięto.
„Lipa Sobieskiego” pozostała w pamięci mieszkańców Harbutowic, istnieje też w postaci symbolicznej. Już w latach trzydziestych zeszłego stulecia była motywem graficznym pieczęci gminnej. W 1967 roku Edward Biszorski opracował wzór herbu Harbutowic – stojąca pośród trawy rozłożysta lipa z czarnym pniem, na niebieskim tle. 3 lutego 2005 roku na zebraniu sołeckim podjęto uchwałę o przyjęciu tej wersji herbu, a już w trzy dni później ufundowany przez Koło Gospodyń Wiejskich jego polichromowany, metalowy odlew został umieszczony na frontowej ścianie Domu Rolnika (drugi herb umieszczono wewnątrz budynku). Pojawił się także pomysł zorganizowania w lecie corocznej imprezy sportowo-kulturalnej pod nazwą „Święto Lipy”.
„Dąb Tadeusz” – Grodziec
Jadąc pociągiem przez wzgórza Podgórza Rudzickiego z Bielska do Skoczowa, po minięciu stacji Grodziec Śląski warto patrzeć w lewo nie tylko z powodu panoram Beskidu Śląskiego. W pewnym miejscu, w odległości około 50 m od toru kolejowego zwróci naszą uwagę potężny dąb szypułkowy. Nie sposób go nie zauważyć. Ma około 17 m wysokości, a jego olbrzymi pień sięga w pierśnicy 732 cm obwodu. To „Dąb Tadeusz” nazwany imieniem znanego bielskiego ornitologa i działacza ochrony przyrody – Tadeusza Wojtonia (ur. 1933 r.)
„Dąb Tadeusz” rośnie w dobrach grodzieckich od ponad 500 lat. Trafił do literatury w 1934 roku, gdy zamek w Grodźcu należał do prawnika Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej doktora Ernesta Habichta, przyjaciela Józefa Piłsudskiego. Już 7 października 1935 roku orzeczeniem Urzędu Województwa Śląskiego został uznany za zabytek, a w 1953 roku otrzymał status pomnika przyrody. Wtedy też po raz pierwszy otrzymał plombę betonową, którą po 34 latach właśnie staraniem Tadeusza Wojtonia usunięto i rozpoczęto właściwą, systematyczną konserwację drzewa. Plomby betonowe stosowano nierozważnie, doprowadzając do zalegania wilgoci w środku uszkodzonego pnia, co przyspieszało próchnienie, a zimą, gdy woda zaczynała zamarzać, groziło rozsadzeniem resztek pnia. Obecnie usuwa się uschnięte gałęzie, impregnuje odpowiednimi preparatami, a w celu właściwego przepływu powietrza utrzymuje otwory w górnej części wypróchnienia. W 1996 roku musiano usunąć dwa konary, uszkodzone podczas lipcowej nawałnicy.
Warto również odwiedzić sam park zamkowy w Grodźcu. Jest tam wiele zabytkowych drzew, a uwagę zwracają potężne dęby szypułkowe, niektóre porośnięte wspaniałymi okazami bluszczu.
„Gruby Dąb” – Rybarzowice
W centrum Rybarzowic, tuż przy samej drodze
Stoi dąb staruszek, znękany srodze
Wiele pokoleń go zapamiętało,
A i tajemnic zna on też niemało.
Stara legenda głosi wszystkim wkoło,
Że król Kazimierz chłodził pod nim czoło,
Kiedy na Węgry swe kroki kierował,
Gdy szwedzki wróg ojczyznę plądrował.
Inna też wersja tej legendy głosi,
Że to Sobieski pod tym dębem gościł,
Kiedy pod Wiedeń ze swymi wojskami
Ruszał na odsiecz do walki z Turkami…
Tak opisywała słynny rybarzowicki dąb w końcu XIX stulecia nauczycielka Irena Kanik w swym 18-zwrotkowym wierszu. O ile jeszcze Jan Kazimierz miałby szansę podziwiać to wspaniałe drzewo, to król Jan III Sobieski już na pewno nie. Pomimo, że panował później, to jednak w przeciwieństwie do swego poprzednika nigdy nie zawitał w okolice Żywca. To w przekazywanych z ust do ust legendach przypisano mu wszechobecność i niezwykłe zamiłowanie do sadzenia drzew, gdziekolwiek by się nie pojawił…
Nie zbadano dokładnie, ile lat ma dąb szypułkowy z Rybarzowic – jedni dają mu 300-400 lat, a inni nawet 550. Niewątpliwie jednak „Gruby Dąb” od wieków dominował w tutejszym krajobrazie i stał się centralnym punktem wsi, dzieląc ją na tzw. Górę i Dół. Był ulubionym miejscem spotkań mieszkańców, pod nim w maju śpiewano pieśni maryjne, służył jako wiejski słup ogłoszeniowy. Niestety, niewiele do dziś pozostało z 30-metrowego, niegdyś wspaniałego drzewa. W czasie drugiej wojny światowej zostało ono dwukrotnie trafione pociskami artyleryjskimi, potem bliskość głównej drogi i wzrastający ruch samochodowy dodatkowo pogorszyły jego stan. 30 lat temu ktoś rozpalił ogień w wypróchniałym już mocno pniu, co przyspieszyło dalsze obumieranie dębu. Konieczne były zabiegi i cięcia konserwatorskie. Obecnie „rybarzowicki staruszek” prezentuje się niezbyt okazale. Z szerokiego w pierśnicy na 635 cm, wysokiego już tylko na 7 m pnia wyrasta konar, a z niej ostatnia gałąź, sięgająca ledwie około 13 metrów od ziemi. Spora powierzchnia pnia pozbawiona jest kory, widać ślady po odłamanych konarach. Siatka ochronna osłania podstawę drzewa, przysłaniając szczeliny sięgające w głąb spróchniałego dębu.
Na drzewie oprócz tablicy informacyjnej wisi też niewielka kapliczka. Początkowo znajdował się tam obraz Matki Boskiej, obecnie stoi w niej figurka Chrystusa Frasobliwego. Rybarzowickim „Grubym Dębem” opiekują się uczniowie z koła LOP przy Szkole Podstawowej w Rybarzowicach. Drzewo to zostało uznane za pomnik przyrody w 1959 roku.
„Świerk Anderssona” – Istebna
Beskid Śląski słynie z występowania szczególnej, utrwalonej genetycznie odmiany świerka pospolitego, zwanej świerkiem istebniańskim. Jej atuty to szybki wzrost, dobre zdolności aklimatyzacyjne, odporność na choroby i szkodniki, a także wysoki i prosty, wolny od sęków pień (czyli, jak mawiają leśnicy, strzała) oraz równe, wąskie słoje drewna. Uważa się, że cechy te powstały na skutek skrzyżowania się dwóch linii genetycznych świerków: alpejskiej, przybyłej tu przez Morawy, oraz karpackiej. Od wielu lat drzewo to uważane jest przez dendrologów i genetyków za najdoskonalszy z wszystkich świerków świata. W związku z tym sadzonki i nasiona odmiany istebniańskiej są jednym z najcenniejszych produktów eksportowych Polski. Dużym wzięciem cieszą się zwłaszcza w Skandynawii. Drewno tych świerków wykorzystywane jest zwłaszcza do budowy instrumentów muzycznych, gdyż posiada znakomite walory rezonacyjne.
W specjalnych, przeprowadzonych jeszcze w 1938 roku w Szwecji badaniach nasion, najwyżej oceniono świerki z Pietraszonki. Zawierucha wojenna i przemiany polityczne spowodowały, że dopiero w 1953 roku szwedzkim naukowcom udało się dotrzeć w te strony. Niestety, nie było już wówczas ani śladu po tamtych pięknych świerkach z podbaraniogórskiego osiedla – zostały doszczętnie wycięte. Dorodnych drzew na szczęście w okolicy nie brakowało, więc goście zostali doprowadzeni w uroczysko Bystre, na zachodnich stokach Bukowca w masywie Stożka. Profesor Enar Andersson, szef szwedzkiej delegacji, zauroczony wspaniałymi świerkami, pokłonił się przed największym z nich, a potem długo kontemplował korony drzew na tle nieba, położywszy się u ich stóp. Na pamiątkę tego wydarzenia najwyższy ze świerków nazwano Świerkiem Anderssona. (Oczywiście jego nazwa nie ma żadnego związku ze słynnym duńskim bajkopisarzem Janem Christianem Andersenem.)
„Świerk Anderssona” rośnie na wysokości około 650 m n.p.m. ponad doliną potoku Bystry, jednego z pierwszych prawobrzeżnych dopływów Olzy. Ma około 53 m wysokości i 240 cm obwodu w pierśnicy. I chociaż daleko mu do najtęższych świerków w Polsce, bo notowano już okazy ponad dwukrotnie grubsze, to żaden z nich nie mógł poszczycić się tak pięknym, prostym i przede wszystkim wysokim pniem. Niełatwo do niego trafić, gdyż w pobliżu nie przechodzi żaden szlak turystyczny, a i do samego uroczyska, znajdującego się w pobliżu granicy polsko-czeskiej nie prowadzi żadna droga. Jednak ten najpiękniejszy z polskich świerków odwiedzają nie tylko naukowcy i leśnicy, ale i wycieczki szkolne. Łatwo go rozpoznać – oprócz typowej dla drzewostanu nasiennego żółtej obwódki jest oznaczony również żółtym numerem „93” oraz wymalowanym białą farbą symbolem „P7042”.
Jesion „Jan Kazimierz” – Rajcza
Zanim Jan II Kazimierz Waza został polskim królem, zdążył jeszcze przeżyć wiele barwnych przygód. Jako pułkownik wojsk cesarskich wziął udział w wojnie trzydziestoletniej. W drodze do Portugalii, gdzie miał zostać wicekrólem i admirałem hiszpańskim, nieopatrznie trafił do Francji. Tam słynny kardynał Richelieu oskarżył go o szpiegostwo i wtrącił na dwa lata do więzienia. Parę lat później Jan Kazimierz wstąpił do zakonu jezuitów i został mianowany przez papieża kardynałem. Zniechęcony małymi dochodami, zrzekł się tytułu i rychło został wybrany władcą Polski, która nie zgotowała mu łatwego losu. Powstanie Chmielnickiego na Ukrainie, najazd Rosjan, potem potop szwedzki, rokosz Lubomirskiego, konieczność opuszczenia kraju to kolejne epizody ponad 18-letniego panowania Jana Kazimierza. Wreszcie, nie mogąc porozumieć się ze swymi poddanymi, abdykował w 1668 roku.
Rok później, podczas podróży do Paryża, odwiedził Żywiec. Nocował w zamku i tam dotarła do niego delegacja mieszkańców Rajczy, prosząc o zgodę na budowę kościoła. Żywiecczyzna wtedy należała do rodu Wazów. Jan Kazimierz nie tylko podarował parcelę, ale także ofiarował przyszłym parafianom obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, czczony do dziś jako Madonna Kazimierzowska (lub Madonna z warkoczem).
Stara legenda głosi, że monarcha trafił do samej Rajczy i tam odpoczywał pod pięknym jesionem. Łagodzić znużenie króla miało potężne drzewo, stojące w centrum miejscowości, nieopodal apteki, która wzięła odeń swą nazwę. Mimo dostojnego wieku jesion nie jest na tyle stary, by uwiarygodnić te przekazy, nie mówiąc już o tym, że Rajcza nigdy nie miała okazji gościć Jana Kazimierza. Co ciekawe, o ile wieść gminna królowi Janowi III przypisuje sadzenie dębów, to Jan II miał przejawiać upodobanie do odpoczywania pod (wieloma) jesionami.
Olbrzymie, u podstawy poszerzone drzewo sięga do góry na 26 m, a z obwodem 593 cm w pierśnicy jawi się jako najgrubszy jesion w całym województwie śląskim. Rośnie na granicy plebańskiego ogrodu, wystaje pniem na chodnik, a jego pięć rozgałęzień tworzy pokaźną, dominującą nad rynkiem koronę. Od 1968 roku jesion „Jan Kazimierz” jest chroniony jako pomnik przyrody.
„Lipa Jana Kazimierza” – Jeleśnia
W Jeleśni króla Jana Kazimierza upamiętniał niegdyś dąb. Wedle podań posadzono go na trasie przejazdu monarchy z chwilowej emigracji w czasie potopu szwedzkiego. Wraz z całym dworem przez dwa miesiące 1655 roku przebywał w Głogówku na zamku Franciszka Oppersdorfa. W ten odważny sposób (nikt nie chciał doświadczyć odwetu Szwedów) odwdzięczył się on za przygarnięcie na Wawel w czasie wojny trzydziestoletniej przez poprzednika Jana Kazimierza, a jednocześnie jego przyrodniego brata Władysława IV. Jednak trasa powrotu króla ze Śląska prowadziła po południowej stronie Karpat, przez Frysztat, Rużomberk, Podoliniec, Lubowlę i Bardiów. Tak więc dąb był jedynie symbolem pamięci o jednym z najpopularniejszych na Żywiecczyźnie monarchów.
Nie wiadomo co się stało z dębem. Musiał zakończyć żywot, skoro mieszkańcy Jeleśni w jego miejscu około 200 lat temu posadzili lipę. Tak głosi wieść gminna i tak zapewne było. A „Lipa Jana Kazimierza” rośnie do dziś przy głównej drodze, 2 km na północ od rynku, na wysokości komisariatu policji. Mierzy około 25 m, a w pierśnicy ma 418 cm. Jest pomnikiem przyrody. Na pniu powieszono niewielką szafkową kapliczkę Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Tuż przy drzewie stoi drewniana kapliczka z małą sygnaturką.
Dąb „Złoty Słup” – Sopotnia Mała
W Sopotni Małej przetrwała pamięć o „Złotym Słupie”. Słynny dąb wedle podań był znakiem granicy pomiędzy wsią a terenem opanowanym przez zbójników. „Pogodka o złotym słupie” zanotowana przez Andrzeja Murańskiego („Pogodki spod Romanki” 1995) wspomina: „Słup ten był oznakom, ze potąd jeno było wolno ludziom chodzić, cy to po patyki, cy to na grziby, abo i tez krowy wypasać. Dalyj zaś poza tyn słup zacynała się wolna ziymia zbojnicko. Biyda była takiymu, co bez woznej jakiyj przyciny poseł dalej…”. Legenda łączy tę historię z kompanią zbójecką Proćpaka (Kroćpoka), jak zwano Jerzego Fiedora z Kamesznicy, schwytanego i straconego w 1796 roku.
„Złotym Słupem” określano resztkę potężnego dębu, w którego dziupli podobno zbójnicy przechowywali broń i zrabowane kosztowności. Od złota podobno pochodziła nazwa słynnego drzewa. Inni sugerują, że taką barwę dawały żyjące często w próchniejących pniach bakterie fluorescencyjne, a ludowa legenda powiązała to ze zbójnikami.
Jeszcze niedawno można było spotkać ludzi, pamiętających pozostałości wielkiego pnia, stojące na pagórku w dolinie Sopotni Małej. Po powodzi w 1997 roku teren ten wyrównano, ale górale nadal mówią o tym miejscu „Złoty Słup”.
„Sosny Zbójnickie” – Sopotnia Wielka
Grupa sosen, stojąca w centrum Sopotni Wielkiej, tuż obok wodospadu również wiązana jest przez mieszkańców ze zbójnictwem. Podania przekazują, że straceni zostali tu zbójnicy, którzy po okresie nawrócenia i pracy na roli znów zaczęli się parać niecnym rzemiosłem. W miejscu, gdzie teraz stoją sosny, postawiono szubienice, na których zawiśli występni górale.
Tyle legenda. Drzewa z pewnością zostały nasadzone sztucznie – sosny nie są naturalnym elementem górskich lasów. Dodatkowo, ich lokalizacja w centrum wsi świadczyłaby o ważności tego zdarzenia. W 1988 roku drzewa objęto ochroną w postaci pomnika przyrody – była to grupa trzynastu sosen i jeden modrzew. Obecnie oprócz modrzewia o obwodzie 242 cm rośnie tu 9 sosen o obwodach od 106 do 185 cm i wysokości około 20 m. Pomiędzy nimi można odnaleźć kilka pniaków. Obok postawiono pomnik pamięci mieszkańców Sopotni, poległym w czasie II wojny światowej. Jest tu też węzeł szlaków turystycznych i tablice informacyjne Żywieckiego Parku Krajobrazowego.
Analiza faktów przeczy przekazom ludowym. Zwyczajowo zbójników tracono na miejskich rynkach albo na wyznaczonych wzgórzach – w okolicach Żywca na Grojcu lub Borkowskiej Górze. Nieprawdopodobnym jest, by tym razem odstąpiono od tradycji. Być może zatem sosny posadzono wtedy na pamiątkę tego zdarzenia w miejscu ich schwytania? Może zbójnicy właśnie z Sopotni się wywodzili? Jednak wiek drzew, szacowany porównawczo z innymi okazami o tym samym obwodzie, biorąc poprawkę na nierówny wzrost i trudniejsze górskie warunki wyniósłby maksymalnie około 100-150 lat. W drugiej połowie XIX wieku, gdy sadzono drzewa, nie działały już kompanie zbójnickie, nie notowano już także tego typu publicznych egzekucji. Być może więc „Zbójnickie Sosny” są świadectwem upamiętnienia dużo wcześniejszych zdarzeń? Stał w tym miejscu krzyż, pamiętany przez starszych mieszkańców. Oczywiście w centrach wsi, na skrzyżowaniach dróg często stawiano krzyże i ten wcale nie musiał być związany ze śmiercią zbójników. Jednak miejscowi zachowali w pamięci takie akurat wytłumaczenie istnienia niecodziennej grupy drzew. Dla ubogich mieszkańców górskiej krainy zbójnicy, często zresztą wywodzących się spośród ich społeczności, rabujący bogatych, a nielubianych ludzi, stawali się lokalnymi bohaterami, uwiecznianymi w legendach. Prawdopodobnie tak było i tutaj. Przypuszczać można, że każda z sosen poświęcona została jednemu zbójnikowi, a modrzew symbolizował ich przywódcę – harnasia… Kto wie?
„Gruba Jedla” – Sopotnia Wielka
Niewiele mniejsza niż słynna „Gruba Jodła” z Babiej Góry rosła niegdyś w Sopotni. Padła w połowie XX wieku, ale pamięć o niej przetrwała w opowieściach leśników i miejscowej ludności. Nie tylko dlatego, że jej olbrzymi pień długo jeszcze próchniał w lesie. „Gruba Jedla” znana była ze swych tajemnych mocy. Kto przyszedł do niej o północy i znał właściwe zaklęcia, ten zyskiwał nadprzyrodzone umiejętności.
Teraz niełatwo odnaleźć miejsce, gdzie się znajdowała. Wedle Aleksandra Żukowskiego („Sławne drzewa województwa śląskiego”) jodła ta rosła przy Kohuciej Budzie pod szczytem Romanki. Las „U Kohuciej Budy” znajduje się jednak na północnych stokach Palenicy, szczytu pomiędzy Rysianką a Pilskiem. Tam, na stromych zboczach górnych partii doliny Sopotni Wielkiej rzeczywiście rośnie wspaniały las. Za to Marian Raciborski w 1910 roku w czasopiśmie „Kosmos” pisał o olbrzymiej jodle w gminie „Szpotnia mała (pow. Żywiec)”. Czy chodziło właśnie o „Grubą Jedlę”? Nie wiadomo.
„Dąb Konfederatów” – Kocierz
Wydarzenia konfederacji barskiej nie ominęły Beskidów. Sporo się tu wtedy działo. Jednym z wydarzeń tego okresu były potyczki konfederatów z wojskami carskimi w 1768 roku na Żywiecczyźnie. W pamięci mieszkańców tych ziem pozostała wieść o walkach w okolicy Ślemienia. Było to w okolicach Kocońskiej Góry, którą to z powodu wyorywanych po latach kości nazywano Kościanką. Karty historii wspominają o potyczce konfederatów z wojskami generała Suworowa 3 sierpnia 1768 roku, a pamiątką po niej jest wybudowana sto lat później kaplica Przemienienia Pańskiego na Kocońskiej Górze.
Rozbici konfederaci ukrywali się po lasach i osiedlach okolicznych wsi. Dwóch z nich trafiło podobno do Kocierza, do przysiółka Wysokie. Byli ranni. Zaopiekował się nimi parobek Maciej z gospodarstwa Franciszka Mieszczaka. Niestety rany były poważne i obaj żołnierze zmarli. W miejscu ich pochówku posadzono dwa dęby, do dziś zachował się tylko jeden z nich.
„Dąb Konfederatów” stoi na leśnej polance ponad osiedlem, mierzy około 23 m wysokości, ma 300 cm obwodu w pierśnicy i jest szacowany na około 200 lat. Niewątpliwie na wysokości 650 m n.p.m. obecność dębu szypułkowego musi budzić zdziwienie, więc zapewne posadziła go ręka ludzka. Otaczający las jest dużo młodszy. W tamtych czasach tereny te były użytkowane jako łąki i pastwiska, jest prawdopodobne, że konfederatów pochowano na otwartej przestrzeni.
Sam dąb ma z jednej strony pozbawioną kory, częściowo zarośniętą ranę, najpewniej dokonaną przez człowieka. Być może dla pozyskania cennego surowca garbarskiego, jakim była kora dębowa. Na wysokości prawie 4 m, gdzie odgałęziają się pierwsze konary, zawieszona jest mała szafkowa kapliczka.
Lipa „Katarzyna” – Ślemień
W Ślemieniu w 1639 roku wybudowano staraniem właścicieli wsi – Katarzyny i Piotra Samuela Grudzińskich – zamek z wieżami. Ani on, ani kolejna rezydencja, postawiona w 1720 roku przez Franciszka Wielopolskiego, nie dotrwały do naszych czasów. W pozostałościach pięknego niegdyś parku można doszukać się jeszcze śladów fundamentów i piwnic, ale teren jest zaniedbany, pełen śmieci i chaszczy.
Niewątpliwą ozdobą tego miejsca jest piękna pomnikowa lipa, mająca w pierśnicy 625 cm.
W 2004 roku zaproponowałem dla niej imię Katarzyna, aby uczcić w ten sposób pamięć o zasłużonej dla Ślemienia dziedziczce. Była ona córką jednego z Komorowskich, Aleksandra – szalenie malowniczej postaci. Nie dość, że był krewki jak niejeden polski szlachcic, to jeszcze dał się poznać jako małżonek-zazdrośnik. Dość wspomnieć, że w 1622 roku jednego ze znajomych żony kazał oślepić, a innego… wykastrować. Uciekając przed sądem trafił aż do Włoch i tam zmarł. Po dojściu do pełnoletniości Katarzyna poślubiła starostę średzkiego Piotra Samuela Grudzińskiego i obydwoje zamieszkali w Ślemieniu, czyniąc z niego znaczący ośrodek Żywiecczyzny. Po śmierci Piotra osamotniona Katarzyna Grudzińska dzielnie i owocnie gospodarowała w majątku. Rozbudowała kościół, postawiła dzwonnicę i doprowadziła do powstania samodzielnej parafii. To ona ofiarowała kościołowi w Rychwałdzie obraz Matki Boskiej, rychło uznany za cudowny. Kult uznanej wkrótce za patronkę Żywiecczyzny Matki Boskiej Rychwałdzkiej szerzył się szybko, a pierwszą masową pielgrzymkę z udziałem ponad dwu tysięcy ludzi zorganizowała 11 czerwca 1658 roku właśnie Katarzyna Grudzińska. Dzięki niej powstał w Ślemieniu szpital (przytułek) dla kilkunastu ubogich. Był to jeden z pierwszych tego typu ośrodków w Polsce (niestety, sam budynek nie doczekał naszych czasów, rozebrano go w latach 60-tych zeszłego wieku). Dopiero kilkanaście lat później Katarzyna wyszła ponownie za mąż, tym razem za marszałka litewskiego Teodora Lackiego. Przeżyła obu małżonków i syna Aleksandra, więc po jej bezpotomnej śmierci w 1675 roku majątek trafił ponownie w ręce Komorowskich.
Dąb „Wrotnik”, Jesion „Stróż” – Jaszczurowa
W Jaszczurowej, we wschodniej części wsi znajdują się resztki zespołu podworskiego Tchetschlów z zaniedbanym, chronionym jako pomnik przyrody parkiem krajobrazowym. Jest tu sporo starych, nawet trzystuletnich drzew. Uwagę zwracają okazałe jesiony, dęby, lipy, jawory, klony, a także daglezje, derenie jadalne, wejmutki, jesion zwisły, wiąz górski odmiany horyzontalnej i cyprysiki groszkowe odmiany pierzastej.
Trzy drzewa zostały uhonorowane imionami. Przed bramą wjazdową do parku rośnie dąb szypułkowy „Wrotnik”, którego wiek oceniany jest na ponad 500 lat. Ma 665 cm w pierśnicy i jest częściowo spróchniały u nasady. Z tyłu, za zabudowaniami – pierwotnie gospodarczymi, a po nadbudowaniu piętra mieszczącymi dom dziecka – rośnie wielki jesion „Stróż” o pierśnicy 605 cm i masywnych, wystających z ziemi korzeniach. Jeszcze niedawno przed dworem stała lipa „Zgrabna”, pozostał po niej odziomek pnia.
Obecnie teren sprawia smutne wrażenie. Opuszczony dwór ma okna zabite deskami, przed nim widnieją resztki fontanny, w budynku pomocniczym mieszka jeszcze parę rodzin. Dom Dziecka przeniesiono kilka lat temu do Radoczy za Wadowicami. Tuż za zachodnią granicą parku przebiega ruchliwa, hałaśliwa szosa Wadowice – Sucha. Podobno o zaniedbany majątek stara się jakiś inwestor. Być może jeszcze kiedyś to miejsce ożyje…
„Cis Gracjasza” – Lachowice
W 1984 roku po raz pierwszy trafiłem do chatki studenckiej „Pod Solniskiem” na polanie Adamy. Los złączył mnie z nią na wiele lat. Ilekroć podchodziłem do znajomego domu, witał mnie jego odwieczny strażnik i obrońca – stary cis. Obok, pod płotem rósł mniejszy jego brat. Wędrując po okolicach Lachowic, spotykałem i inne drzewa tego gatunku, sadzone przy chatach wedle starego wierzenia, że bronią domostwa od złych duchów i uderzeń piorunów.
W wędrówkach w poszukiwaniu cisów towarzyszył mi kolega Harnaś – Rafał Suwiński. Razem usiłowaliśmy trafić na „mityczne” Mizioły, gdzie kierowano nas z doliny Lachówki. Rzeczywiście, znaleźliśmy tam kilka okazów, w tym jeden żeński o regularnej, kulistej koronie, zdobny latem w setki czerwonych owocków. Nienajstarszy, ale chyba najpiękniejszy z wszystkich lachowickich cisów. Właśnie na Miziołach usłyszeliśmy o kolejnym starym drzewie rosnącym w gospodarstwie Gracjasza.
Dotarliśmy do niego jeszcze tego samego dnia. Dom stał w pięknie położonym na południowych stokach Zagrodzkiego Gronia osiedlu Zagrody (Lachowice nr 436). Powyżej ujrzeliśmy ciemnozielony, nieco rozczochrany, jak przystało na cisa, kształt. Od nieżyjącego już gospodarza Józefa Gracjasza, usłyszeliśmy wtedy, że niegdyś wisiała na nim tabliczka „Pomnik Przyrody”. Tak po raz pierwszy wyglądało nasze spotkanie.
Cis jest osobnikiem żeńskim, mierzy około 12 m wysokości, a obwód jego obrośniętego bocznymi pędami pnia wynosi w pierśnicy 280 cm. Jest to trzecie w rankingu Karpatach Polskich drzewo tego gatunku, ma tylko parę centymetrów mniej niż słynny cis Raciborskiego w Harbutowicach.
Obecnie stojąca obok chata ma nowego właściciela, ale nazwa „Cis Gracjasza”, którą pozwoliłem sobie nadać w artykule z „Harnasia” nr 15 z 2002 roku, utarła się już w przewodnickich kręgach.
W tym samym artykule zaproponowałem utworzenie szlaku cisowego, który by uprzystępnił turystom ciekawe zakątki lachowickich osiedli, a nade wszystko prowadził obok naszej chatki. I taki szlak powstał! Suski oddział PTTK uzyskał zgodę KTG na zaprojektowaną przeze mnie trasę i sprawnie ją wyznakował. Zielony szlak prowadzi z Huciska, wiodąc przez bogate w cisy przysiółki Lachowic – Krale, Zagrody, Wojtaszki, Mizioły, Adamy, a dalej na Wsiórzu łączy się z wcześniej utworzoną trasą zieloną, która po przejściu przez Police schodzi do Sidziny.
Jodła „Ewa” – Lachowice
W lesie, na stromym stoku, niedaleko od naszego Studenckiego Schroniska Turystycznego „Pod Solniskiem” na Adamach stoi wspaniała jodła. Rasowa, strzelista, regularna, po prostu piękna. Oparła się wiatrom – pewnie dlatego, że wyrasta w dolince Kapałowego Potoku i dzięki temu jest osłonięta od południa i zachodu. Ma 340 cm w pierśnicy i w pełni zasługuje na status pomnika przyrody. Zastanawialiśmy się, jakie imię jej nadać. Z pewnością żeńskie, a w takim razie nie mogła otrzymać innego imienia niż Ewa – wierna towarzyszka Adama… Oby długo jeszcze stała, ciesząc oczy odwiedzających naszą chatkę.
Świerk „Siłosław”, Jodła „Dobromira” – Stryszawa
W Stryszawie Roztokach rozpoczyna się żółty szlak. Wiodąc na południe mija wodospad na Upornym Potoku, a potem pnie się stokami Jałowca. Niedługo po przecięciu stokówki po lewej stronie można ujrzeć olbrzymi, górujący ponad okolicznymi drzewami pień świerka. Taki okaz to prawdziwa rzadkość. Ochrzczono go imieniem „Siłosław”. Stał sobie tak samotnie, że aż przykro było patrzeć – wkoło same malizny. Aż czubek zaczął mu przysychać. Na szczęście odnalazłem mu przyjaciółkę. W połowie drogi z doliny, również po lewej stronie, na stromym stoku Upornego potoku, zasłonięta przez zarośla rosła piękna jodła. Starając się dopasować godne imię, nadałem jej nazwę „Dobromira”. I stali tak niedaleko siebie, dopóki silny wiatr nie złamał srebrzystego pnia „Dobromiry”. I tego „Siłosław” nie wytrzymał. Potężne drzewo uschło zupełnie…
„Brzost (Wiąz) Sobieskiego” – Sucha Beskidzka
W Suchej Beskidzkiej, przy głównej ulicy Mickiewicza, naprzeciw Urzędu Miasta natkniemy się na „Brzost Sobieskiego”. Ma 5 m obwodu w pierśnicy i liczy sobie około 260 lat. Brzost to górski gatunek wiązu. Na jego pniu wisi drewniana kapliczka z Chrystusem Frasobliwym, wykonana przez Mariana Jędrzejaka. Drzewo wedle tradycji zostało zasadzone w czasie odsieczy wiedeńskiej, ale dokładne pomiary wykazały, że jest prawie 70 lat młodsze, więc i tu zadziałała legenda…
„Lipa Konfederatów Barskich” – Sucha Beskidzka
Innym znaczącym okazem drzewa w Suchej Beskidzkiej była „Lipa Konfederatów Barskich”, pod którą ponoć pochowano pojmanych w pobliskim kościele i zabitych przez Moskali konfederatów. Pod koniec ubiegłego wieku to – jak wieść niesie – 400-letnie drzewo częściowo obumarło po uderzeniu pioruna, a resztkę pnia zamieniono na kaplicę Konfederatów Barskich. We wrześniu 2002 roku spróchniały odziomek przewrócił się i w ten sposób dokonało swego żywota jedno z drzew pamiętających czasy powstawania starego kościoła kanoników laterańskich w Suchej.
„Gruba Jodła” – Zawoja
Sto lat temu „Gruba Jodła” stanowiła jedną z atrakcji turystycznych Babiej Góry. Opisał ją po pobycie w Zawoi w 1906 roku podróżnik i przyrodnik Hugo Zapałowicz. Rosnący w Kniei Czatożanskiej na wysokości około 860 m n.p.m. potężny, ponad sześćdziesięciometrowy okaz o obwodzie w pierśnicy 676 cm oceniany był wtedy na około 400-600 lat. Cezary Pacyniak, znawca starych drzew, szacował ją porównawczo na około 435 lat. Gruba Jodła częściowo spłonęła w 1914 roku z winy pasterzy, którzy zaprószyli ogień w dziupli. Dzieła zniszczenia dokonał wiatr, który powalił uszkodzone drzewo. Na wniosek profesora Władysława Szafera dyrekcja Babiogórskiego Parku Narodowego poleciła w 1960 roku odtworzyć w cemencie dolną część jej pnia. Powstał też specjalny szlak dojściowy od żółtego szlaku turystycznego z Czatoży. Niedawno odrestaurowano ten rozsypujący się już pomnik – świadectwo wspaniałości niegdysiejszej puszczy karpackiej.
Świerk Zapałowicza – Zawoja
Hugo Zapałowicz (urodzony 15 listopada 1852 roku w stolicy Słowenii – Lublanie, zmarły 20 listopada 1917 roku w Perowsku w Kazachstanie), człowiek-legenda, botanik, propagator Babiej Góry, nie raz zwiedzał jej stoki. Wedle przekazów lubił odpoczywać na niewielkiej polance poniżej przełęczy Brona, na lewo od obecnego szlaku czerwonego. Polanka była otoczona czterema pięknymi świerkami. Jeden z nich dotrwał do naszych czasów i nazywany jest „Świerkiem Zapałowicza”. Rośnie poza szlakiem na terenie Babiogórskiego Parku Narodowego, więc dojście do niego nie jest możliwe.
Dęby „Adam” i „Ewa” – Sidzina
W centrum Sidziny, przy skrzyżowaniu dróg w Roli Chorążowej rośnie około 800-letni dąb „Adam”, najstarsze drzewo w powiecie suskim, o obwodzie 650 cm i średnicy korony dochodzącej do 45 m. Według legendy został posadzony przez najstarszego syna legendarnego założyciela Sidziny, Miłosza, jako jeden z czterech dębów wyznaczających granice posiadłości. Pozostałe nie dotrwały do naszych czasów. Drzewo ma u podstawy wypróchnienie, dzięki czemu można się dostać do wnętrza pnia i poczuć jak to jest w środku prastarego drzewa.
Niedaleko „Adama” rośnie młodszy dąb „Ewa” o obwodzie 350 cm. Oba imiona nadano dębom w lipcu 2002 roku.
„Cisy Raciborskiego” – Harbutowice
Najbardziej znane cisy na naszym terenie to oczywiście cisy w Harbutowicach. Niegdyś uważane za najstarsze w Polsce, mające 1000-2000 lat, po badaniach okazały się dużo młodsze. Cisy te rosną przy specjalnie utworzonym czarnym szlaku turystycznym, w przysiółku Chodników (Chodnikówka). Tam na grzbiecie opadającym od Bieńkowskiej Góry, pośród pól, pod lekko zaznaczonym wyniesieniem znajduje się gospodarstwo pana Golonki (Harbutowice 273) z cennymi, uznanymi już w 1923 roku za pomniki przyrody drzewami.
Starszy cis, mający według najnowszych badań 660-670 lat, to osobnik żeński, posiadający 282 cm obwodu w pierśnicy. Ma cementową plombę w miejscu wypróchnienia, w którym, jak pisał w 1921 r. Sokołowski: „kilkunastoletni chłopak mieści się z łatwością”. Obok, bliżej domu, stoi okaz męski, mniejszy, o obwodzie 135 cm. Noszą one imię Mariana Raciborskiego – człowieka niezwykłego – profesora Akademii Rolniczej w Dublanach, Uniwersytetu Lwowskiego, Uniwersytetu Jagiellońskiego, pioniera ruchu ochrony przyrody w Polsce i najwybitniejszego polskiego botanika przełomu XIX i XX wieku. Jednak, w przeciwieństwie do tego, co podaje większość autorów, to nie on je odkrył. W rzeczywistości odnalazł je w 1914 roku jego uczeń, Kazimierz Stefan Rouppert (1885-1963), polski botanik, w latach 1919-1939 profesor Zakładu Anatomii i Fizjologii Roślin UJ, po II wojnie światowej mieszkający w Anglii.
W 1962 roku w osiedlu Chodników, gdzie było dużo więcej gospodarstw, wybuchł pożar. Na szczęście i cisy, i stojący przy nich dom ocalały. Jak tu nie wierzyć, że cisy chronią domy od ognia…
„Lipa Marusarza” „Lipka” – Myślenice
Nad Myślenicami, na Plebańskiej Górze, stoi widoczna z daleka około 150-letnia, mająca 356 cm w pierśnicy lipa, spod której rozciągają się szerokie widoki na miasto i okoliczne szczyty. Niegdyś rosły tam dwa drzewa, a miejsce nazywano „Pod lipkami”. Tu wedle podań „w każdą kwietną niedzielę czyściły się pieniądze przez biesów z zamku zbójnickiego zza Raby przenoszone”. Samotne drzewo nie tylko inspirowało bajarzy, ale też stanowiło charakterystyczny punkt orientacyjny dla austriackich kartografów wojskowych. Jeśli, jak chcą niektórzy, twórcy herbu Myślenic inspirowali się lipą, to jednak z pewnością nie tą, gdyż herb pochodzi jeszcze z XV wieku.
Podaje się, że tu właśnie odpoczywał znamienity skoczek narciarski Stanisław Marusarz w czasie słynnej ucieczki 2 lipca 1940 z hitlerowskiego więzienia na Montelupich. Po schwytaniu przez słowacką służbę graniczną i po ciężkim przesłuchaniu w siedzibie zakopiańskiego Gestapo, został przewieziony do Krakowa i skazany na śmierć. Wykorzystując chwilę nieuwagi strażników, wyskoczył z okna pierwszego piętra i uciekł na południe. Przez tydzień ukrywał się w pensjonacie Marii Drzewieckiej w willi „Telimena” w Zakopanem, aż w końcu udało mu się przedostać na Węgry.
Dąb „Janosik”, Brzost (wiąz górski) „Halniak” – Pcim
Pcim szczyci się wieloma starymi drzewami, spośród których dwa zostały uhonorowane imionami. Oba otrzymały w roku 1970 status pomników przyrody. Pierwszym z nich jest rosnący w osiedlu Hajdamaki 18-metrowej wysokości dąb „Janosik” o obwodzie 483 cm. Niedawno poddano go zabiegom konserwatorskim. W osiedlu Korzeniówka rośnie wiąz górski „Halniak” o wysokości 17 m i obwodzie 384 cm. Niestety, został zaatakowany przez grafiozę, zwaną też chorobą wiązów. Zaobserwowano ją po raz pierwszy osiemdziesiąt lat temu w Holandii i z jej powodu wiązy obumierają. Choroba powodowana jest przez grzyba Ceratycystis ulmi, który zatyka naczynia przewodzące drzewa.
Lipa „Marysieńka” – Dobczyce
Dobczyce chlubią się wzgórzem zamkowym z od lat odbudowywaną przez PTTK warownią, mieszczącą Muzeum Regionalne. Warto tu również odwiedzić skansen oraz klasycystyczny kościół św. Jana Chrzciciela z 1828 roku. Właśnie obok niego rośnie lipa „Marysieńka”, posadzona podobno na pamiątkę wiedeńskiego zwycięstwa. Drzewo ma około 300 lat i 462 cm obwodu w pierśnicy. Jeszcze niedawno na pniu wisiała tabliczka, głosząca, iż „Marysieńka” została posadzona w dniu zwycięstwa króla Jana III Sobieskiego po Wiedniem”. Zaiste obieg informacji w tych czasach musiałby być piorunująco szybki, a mała lipka powinna już była czekać gotowa do włożenia w ziemię. No chyba, że zapobiegawczo zastosowano metodę sadzenia kolejnych lipek dzień po dniu w intencji wyprawy, a potem wszystkie „zbędne” drzewka skrupulatnie usunięto…
Dąb „Bandaburek” – Wiśniowa
Przy drodze z Wiśniowej do Lipnika rośnie około 300-letni pomnikowy dąb, mający 616 cm obwodu w pierśnicy. Nazwano go tak, jak zwie się taniec ludowy, charakterystyczny dla tych okolic. Wykonuje go z powodzeniem lokalny zespół pieśni i tańca „Ziemia Myślenicka”.
Niektórzy nazywanie drzew uważają za dziecinadę. Jeśli jednak ma to przyczynić się do ochrony naszych milczących, długowiecznych, zielonych braci, to chyba warto tak czynić. Warto stawiać tablice, wznosić ogrodzenia, wieszać kapliczki… Kto wie, może w ten sposób uratujemy choćby niektóre z pięknych okazów od ścięcia, a w sercach ludzi obudzimy często nieuświadomioną potrzebę zadumy nad upływem czasu i nad tymi tworami natury, które potrafią mu się w cudowny sposób oprzeć. Przecież właśnie tego potrzeba w naszym bezmyślnie zabieganym świecie…