wieczór osiemnasty
deszcz puka do okna
chciałby się ogrzać w pokoju
świeca mu mruga przekornie
i puszcza długie cienie
na ściany
fotel na biegunach
jeden północny
drugi południowy
a między nimi góry marzeń
ciepłe i szorstkie
jak wełniany sweter
i górski wiatr
droga pnie się coraz wyżej
a fotel skrzypi
tak-tak tak-tak tak-tak
zawsze masz jeszcze mnie
zakurzone ćmy
tańczą
jak łabędzie
Czajkowskiego i Andersena
i krzyk tak cichy
jak tylko może być cichy
krzyk
małego myślątka
deszcz tłucze w parapet
jakby nie mógł zaczekać
aż zasnę
tak chce się spać
listopad, 1984