KOŃ

To było chłodne, lipcowe popołudnie. Chmury zasnuły białą watą cały widnokrąg i człowiek nawet nie domyślał się, że gdzieś tam świeci słońce. Szliśmy w dół górskim szlakiem po zdobyciu paru szczytów. Z każdym krokiem plecaki z uporem bębniły nam po plecach, a ich paski wrzynały nam się w ramiona. Nogi dopiero teraz dawały znać, że buty im niezupełnie odpowiadają i że najchetniej, to by sobie odpoczęły w zimnej wodzie strumienia. A tu nawet strumienia nie było.

W pewnej chwili w otoczenie wkradł się jakiś obcy dźwięk. Stopniowo narastał, aż rozpoznaliśmy w nim odgłos pracującego motoru.

– Szosa! – westchnął Jureczek z ulgą.

– Nareszcie koniec tej mordęgi – zawtórowała mu Krycha.

Mimowolnie przyspieszyliśmy kroku. Dźwięk stał się już na tyle głośny, by zrozumieć, że to rzężenie „komarka”. Rzeczywiście, zza zakrętu ukazał się motorower. Zmęczenie powróciło do noas, rozkosznie przypominając o przebytych kilometrach.

– Macie swoją szosę – burknąłem.

Na „komarku” siedział chudy facet w wieku lat około pięćdziesięciu, w czarnym berecie na głowie. W milczeniu przypatrywaliśmy się mu bez wielkiej sympatii w oczach. Jakieś kilka metrów przed nami zatrzymał się. Przez ustawiczny hałąs zdychającego silnika usłyszeliśmy:

– Długo idziecie tym szlakiem?

– Długo! – ze złością odpowiedziała mu Krycha.

– A skąd idziecie? – facet miał niezaspokojoną ciekawość.

– Z góry. Nie widać? – tym razem Jureczek dał upust swojej irytacji.

Facet niezrażony naszym przyjęciem rzucił kolejne pytanie:

– Nie widzieliście konia?

Zastanowiłem się. W swoim życiu widziałem wiele koni, ale nie o to chyba chodziło chudemu.

– Dziś raczej nie – odparłem z przekonaniem.

Krycha i Jureczek także zaprzeczyli ruchem głów. Wyraźnie ich zatkało. Chudy zdjął beret, podrapał się po głowie i powiedział:

– Cholera.

– A co to za koń? – spytałem uprzejmie – Może go jeszcze spotkamy?

– Kasztanek, z białą strzałą…

– Ach rozumiem – wtrącił się Jureczek – Pan na niego polował!

– Głupi jesteś! – Krycha widocznie znała się na koniach – Tu ma  strzałkę! – popukała wymownie Jureczka po czole.

– O! Właśnie! – ucieszył się chudy – Białą strzałkę i takie podkolanówki.

– A co? Uciekła panu? – zapytała Krycha.

– Nie, nie! Miał wrócić z roboty godzinę temu i jeszcze go nie ma.

Popatrzyliśmy po sobie. Jak to pozory mylą. Facet wyglądał dotychczas zupełnie normalnie.

– Nie, na pewno go nie widzieliśmy – Krycha się rozgadała – Ale w dół szło dwóch gości.

Chudy ożywił się momentalnie.

– A konia nie mieli? – zapytał z nadzieją w głosie.

– Przecież mówię, że nie. Chba byśmy zauważyli. Nieśli tylko bańki z benzyną.

Chudy popatrzył na nas z niedowierzaniem.

– Może oni widzieli pańskiego konia? – pocieszyłem go – Wyprzedziliśmy ich, więc są teraz za nami. Na pewno pan ich spotka.

Po raz drugi w oczach chudego zabłysła nadzieja. Dodał gazu i pognał w górę, zostawiając nam tylko obłok spalin. Zakaszlałem odruchowo i po kilku głębokich oddechach powiedziałem:

– Dziwny, nie?

– Dziwny – zgodzili się.

Po jakimś czasie postanowiliśmy jednak odpocząć. Skreciliśmy w bok, w leśną dróżkę. Właśnie zrzucaliśmy plecaki z ramion, gdy zza rozłożystego świerka wylazł koń. Kasztan z białą strzałką i podkolanówkami.

– Patrzcie! To chyba ten! – zawołał Jureczek.

– No! – stwierdziliśmy razem z Krychą gapiąc się na całkiem eleganckie zwierzę.

Koń zbliżył się w naszą stronę i zapytał:

– Nie widzieliście może chudego faceta na motorowerze? Miał być w domu na obiad i znów się pewnie gdzieś włóczy.

I jak gdyby nigdy nic, zaczął sobie poprawiac podkolanówki.

wrzesień, 1980