"Na szlaku"Twórczość turystyczna

Pomarzyć trzeba – o schronach turystycznych

20.06.1999

POMARZYĆ TRZEBA

Miło mi się zrobiło na duszy, gdym usłyszał, że komuś jeszcze bliska jest idea schronów górskich. Tak więc daję odzew. Może jest nas więcej.

Dziękuję Juliuszowi Wysłouchowi za poruszenie tematu. Niestety realizacja zamierzenia nie wygląda tak prosto jak idea. Przynajmniej w moich oczach. Po pierwsze i zasadnicze: kto będzie je stawiał? PTTK? Jakieś towarzystwo? Gminy? Wszak od tego trzeba by zacząć. Drugą kwestią jest ich utrzymanie. Znając realia polskiego społeczeństwa, śmiem podejrzewać, że obiekty te będą niszczone przez przynajmniej dwie grupy ludzi: pseudoturystów imprezowiczów i wandali oraz miejscowych o podobnej konweniencji. Wiele chodzę po górach i widzę zdewastowane szałasy, wiatrochrony, drogowskazy, ba!, nawet szlaki wycięte wraz z korą drzew. Ktoś zadaje sobie wiele trudu, by niszczyć. I tak pewnie niestety będzie nadal. Kto będzie naprawiał drzwi, okna, oderwane blachy stołów, nie mówiąc o wyposażeniu? Spróbujmy pomyśleć.

Są dwa rozwiązania. Pierwsze polega na zamknięciu schronu na klucz. No i co? Przecież to przeczy idei obiektów dla każdego! Tak! Właśnie tak! Na tej zasadzie funkcjonuje wiele chatek górskich klubów i innych stowarzyszeń. Nie tak dawno Zarząd Główny PTTK popierał ten wariant, obiecując pomoc finansową tym, którzy chcą takie schroniska zakładać. Nie wiem, jak rozwinęła się ta akcja, chętnie bym usłyszał o rezultatach. A więc może tak: stworzyć Federację Schronów Górskich, wydać informator adresowy z kontaktami i jeśli ktoś chce jechać w dane miejsce, to dzwoni do opiekuna danej chaty, sprawdza, czy termin jest wolny i umawia się na odbiór klucza np. u sołtysa najbliższej wsi lub w innym wybranym na stałe przez opiekuna miejscu. Coś tak, jak kiedyś było ze schroniskiem na Wielkiej Raczy, po wojnie, gdy można było dojść doń tylko obecnym szlakiem żółtym z Rycerki Kolonii (bo szlaki graniczne były zamknięte). Na trasie napotykało się słup, a na słupie tablicę z napisem: „Klucz od schroniska na Wielkiej Raczy u gospodarza naprzeciw”. Piotr Peterman dawał klucz i resztę robiło się samemu, na koniec odnosząc klucz z powrotem. Zacytuję tu Edwarda Moskałę: „Przez cały czas takiej gospodarki nie tylko nie zdarzyło się, by ze schroniska cokolwiek zginęło, przeciwnie, turyści zostawiali jeszcze niepotrzebne im już przedmioty i prowianty, a także świeżo narąbany stos drewna”. Piękne, prawda? Zawszeć jeszcze można podeprzeć się na wszelki wypadek odpisaniem danych z dowodu osobistego, zastawianego np. u „klucznika”. Jest z tym co prawda wiele kłopotu, ale i pewność, że przetrwa to dłużej.

Drugim rozwiązaniem jest zakładanie takich schronów, które nie dawałyby sposobności do dewastacji. Jak to? Polak nie da rady? W dowcipie to nawet kulkę zepsuł! Fakt. I w związku z tym nie wyobrażam sobie trwania w stanie należnym schronu zagospodarowanego przez pana Juliusza (w artykule oczywiście). W krótkim czasie stanie się podobny do „mojego”, czyli… No właśnie: niezagospodarowanego schronu turystycznego. Prawdziwemu turyście wystarczy dach nad głową. Dobrze, jeśli są ściany, osłaniające od wiatru i zacinającego śniegu, szczelne drzwi, okna z okiennicami, albo może nawet nie być okien, wszak w takich schronach przeważnie tylko się śpi. Może być prycza z desek, ale przecież i na podłodze można rozłożyć karimat. Powinien być stół do przyrządzania potraw i jeszcze bardzo ważna rzecz: możliwość rozpalenia ognia. Nawet jeśli nie chodzimy z kociołkiem, tylko z epigazem, jeśli nie chcemy pichcić na żywym ogniu, to ogień ten jest potrzebny do wysuszenia odzieży, butów po deszczu, ogrzania się w zimie i … po prostu dla atmosfery. Nie łudźmy się! Co najmniej co drugi gość i tak rozpali ogień. Jak nie będzie miał gdzie, to po pewnym czasie coś złego się tam stanie.

Znów parę rozwiązań – o różnej skali trudności. Ideał to dobry, prosty piec, ale nie jest łatwo go postawić. Można wybrać jeszcze dwie wersje ognisk – watrę bacowską, paloną w środku – czyli rozwiązanie szałasowe z dużą ilością dymu, wędzeniem i tym niepowtarzalnym smaczkiem przygody, albo miejsce na ogień na zewnątrz. Niedawno widziałem takie miejsca na Słowacji – w lesie (tak, tak! – w lesie) na przełęczy postawiono kamienny murek w kształcie litery L, wysoki na 1-1,5m o ramionach 2-3m długości. Estetyczny, nie psujący krajobrazu i z góry narzucający punkt na niecenie ognia. Nie pamiętam, czy był tam i pręt spełniający rolę jadwigi, czyli uchwytu na kociołek, ale przecież mógłby tam być. Obok stała altanka, ale dlaczego nie mógłby tam stać nasz wymarzony schron?

Nie powinno zabraknąć gdzieś obok ujęcia wody i już gotowe! Oczywiście można zostawiać worki na śmieci (doświadczenie podpowiada mi, że szybko przydadzą się turystom na wiele sposobów – być może też i na śmieci), choć ja zawsze zabieram je ze sobą i olbrzymia większość turystów tak czyni (na szczęście). Można poświęcić mapę i powiesić ją na ścianie, a obok na przykład rozkład pociągów i autobusów z najbliższych punktów dojścia i regulamin korzystania ze schronu, ale napisany tak, jakby zostawiało się list najbliższemu przyjacielowi. Nie podejrzewamy nawet, jak parę ciepłych słów potrafi stworzyć dom. Tak – nasz dom! Niech i nawet klucz do tego będzie, zawsze „pod wycieraczką”, w tym samym miejscu.

No i wróćmy do tematu: KTO? Myślę, że parę takich schronów dałoby radę wybudować PTTK – może przynajmniej kilka w ekspiacji za hotele górskie w Ustrzykach Górnych i Wetlinie, które pochłonęły grube miliardy złotych, a służyć będą komuś innemu niż turyście z plecakiem. Nie sądzę, by władze gminne były zainteresowane takim rozwiązaniem, ale jest jeszcze jedna instytucja, która może i pozwoli się na to namówić. Myślę o Administracji Lasów Państwowych. Wszak zabroniono biwakowania poza miejscami wyznaczonymi, w zamian za to wyznaczając pola namiotowe. Czy nasz schron nie mógłby być zamiennikiem takiego pola? A i wyznaczenie kąta pod ognisko dawało by większą pewność, że nie będzie rozpalane w niebezpiecznym miejscu. Można by jeszcze bąknąć o czyszczeniu lasu z chrustu, który stwarza niebezpieczeństwo pożarowe. No i gospodarz obiektu od razu by się znalazł. Doglądałby go od czasu do czasu, mógłby nawet czasem wpaść po jakieś opłaty – jeśli tylko będą rozsądne, to nikt nie będzie miał nic przeciw temu. Czyż jestem tylko marzycielem?

A gdyby tak powołać do życia Towarzystwo Traperskie? Miejsce dla ludzi miłujących wędrówkę po niekoniecznie znakowanych szlakach, spanie w prostych schronach, kochających przyrodę i górski spokój. Ludzi, którzy może i by zbudowali jakiś schron, może przejęli stary szałas, albo naprawili starą chatę dawno już nie opłakującą swego ostatniego gospodarza. Ludzi, którzy by powiesili swój znak nad drzwiami do górkiego schronu, by pilnował jego życia, bo przecież taki górski dom zacząłby żyć. Marzyciel?!

Długo już wędruję po górach, choć jeszczem pewnie nie przeżył połowy swego życia. Chodzi nas więcej. Śpimy w szałasach pasterskich – coraz częściej opuszczonych, domkach leśnych, czasem pod chmurką, zwłaszcza, gdy deszcz nie pada, albo pod namiotem. Palimy ogniska tak, by nie naruszyć przyrody i jej bezpieczeństwa, pijemy wodę z potoków, cieszymy się życiem w górach. Omijamy hotele, schroniska pełne wrzasku i piwnych wycieczkowiczów.
Mamy swoje miejsca.

I o jednym z takich miejsc chciałbym jeszcze na koniec napisać. Jest taki domek leśny , o ścianach na cztery kroki, spadzistym dachu z wyżką, z dwoma oknami i piecem. Drzwi zamknięte tylko na skobelek z patyka. W środku jeszcze ława i stół i kilka ciepłych napisów. Zawsze jakieś produkty na półce, świeczka i zapałki, zawsze zapas suchego drewna na rozpałkę. Bukiety z suchych kwiatów. Nawet nie wiemy, kto je robi, kto czuje się tu właścicielem. Zawsze, gdy tu przychodzimy, czujemy się przygarnięci przez dobrego Ducha Gór. Wkoło las, niedaleko szemrze potok, dziesięć minut drogi na szczyt… Nie, nie powiem na jaki szczyt, dopóki nie będę pewny, że nic nie grozi temu miejscu. Ale są to moje ukochane Beskidy!