przemienienie
Świeżą, pachnącą jesienią
Z wierchów schodziłem o zmroku.
Świat swe oblicze przemieniał,
Czerpiąc kolory z obłoków.
Las stał za mymi plecami,
Czerniąc się świerków zielenią
I razem ze mną na pamięć
Uczył się słów przemienienia.
Niebo spływało wraz z chłodem,
Tocząc krąg słońca za szczyty.
Wiatr poszedł cicho po wodę,
Może pojawi się świtem.
A góry już zasypiały,
Mglistą się kryjąc pierzyną,
A ona ciągle za mała
Chciała na wszystkie napłynąć.
A w dali, gdzieś za myślami
Czerwień ktoś pędzlem rozżarzał
I dusze malował pasmami.
I nikt nie widział malarza.
I nawet drzewo samotne
Dłonie w widnokrąg utkwiło.
Oczy mi chciały wilgotnieć,
A potem noc je zakryła.
grudzień, 1982