akademicka perć
Wilgotny spacer górnym płajem
Wciąż pośród lasu i paproci.
Kamienne głazy z mchu wystają,
A każdy z nich się deszczem poci,
Spróchniałe kłody z porostami
Lśnią w drobne krople przystrojone,
Rozmawia błoto z kamykami,
Szemrzą strumyki rozbudzone.
I nagle droga się buntuje,
Wgryza się w strome, śliskie zbocze,
Chwyta korzeni, atakuje,
Pnie się do góry, w niebo, po czym…
To przecież bajka! Nie, nie uwierzę,
By to istniało tak na co dzień!
Natura cała wokół leży
Jakby skąpana w żywej wodzie.
Dziwaczne liście w srebro strojne,
Kolory czyste jak spod pędzla,
A naokoło tak spokojnie
Tumany mgły wciąż wiatr napędza.
Milczące skały jakby żyją,
Dmuchając cicho w mleczne pary,
Wstydliwie swoje wdzięki kryją
I czynią wkoło same czary.
Tu niebo stapia się z niebytem,
Który się w byt krokami zmienia,
Wskazując na to, co ukryte,
Nieprzeznaczone do widzenia.
Tu poziom miesza się z ukosem,
Ziemia z chmurami, skały z życiem;
Tu głos kojarzy się z pogłosem,
Ginąc dopiero w niebios szczycie.
Niby tak cicho, lecz symfonie
Potężnym dźwiękiem kwitną wokół.
Rozbrzmiewa wolno ton po tonie,
Nie dając zmysłom zginąć w mroku.
Mgłą tętni wkoło swym istnieniem,
Ślizgając się po gładkich ścianach
I przenikając wszystko tchnieniem,
Daremnie wzrokiem dościgana.
Zasnuta bielą bajka znika,
Cofa się urok, zjawia srogość.
Kamienie, chcące mnie dotykać
I mamić mnie tą mleczną drogą.
Pod mgły kopułą – gołoborze,
Nic poza skałą i chmurami.
Lecz ja do Ciebie zmierzam… Gorzej,
Gdy mleczna droga mnie omami.
Wciąż wyżej, wyżej, ciągle w górę
Po głazach, skałach i kamieniach,
We mgłę, w nieznane, w białe chmury,
Aby odgadnąć sens istnienia.
Wiatr coraz się silniejszym staje,
Wilgotnym batem wciąż ponagla.
Aż nagle koniec wszystkich bajek.
Ulga i strach. Nie Ty! To Diablak!
czerwiec, 1981